Czy jestem psychopatą?
Cofając się do najwcześniejszych przejawów aktywności artystycznej człowieka, wydawać by się mogło, że sztuka to gra zespołowa. Choć nie wiemy, czy malowidła i rysunki w jaskini Lascaux to wynik pracy jednostek szczególnie uzdolnionych w paleolitycznych plemionach czy dowolnego członka lokalnej społeczności, który arteterapią przepracowywał egzystencjalną traumę polowań, z pewnością możemy stwierdzić, że jest to praca zbiorowa. Począwszy od tańców wojennych, rytuałów plemiennych, wspólnych śpiewów przy uprawie ziemi, a na budowie piramid i teatrach greckich skończywszy, wczesna aktywność artystyczna prawie zawsze wiązała się z drużynowym wysiłkiem. W kontrze do tego piszący o czasach antycznych XIX- i XX-wieczni badacze w opisie kultury starożytnych zwykle używają współczesnej im narracji wynoszącej na piedestał wybitne twórczo jednostki takie jak Sofokles, Fidiasz, Safona. W wiekach średnich, mimo iż panowała zasada ad maiorem Dei gloriam, nie trzeba było spalić biblioteki aleksandryjskiej, aby zostać wymienionym z imienia na kartach historii. Im bliżej współczesności, tym tendencja alienacji twórcy i społeczeństwa się nasilała. Biografowie Beethovena skupiali się na jego ekstrawaganckich zachowaniach, kreując na zdziwaczałego odludka, choć trudno ten wizerunek pogodzić z wpisaną w jego typowy rozkład dnia wieczorną wizytą w oberży. Rilke na przełomie XIX i XX wieku napisał: „Artysta nigdy nie będzie mógł żyć życiem ludzi przeciętnych. Gdy on staje się z biegiem lat ruchliwszy, głębszy, dojrzalszy, bardziej twórczy, gdy żyje, nadając kształt swym marzeniom, zwykły człowiek ubożeje duchem i powoli, powoli zamiera”. Tymi słowami ostatecznie rozdzielił twórcę i zbiorowość. Wydawać by się mogło, że dalej poza nawias społeczny artysty już wypchnąć się nie da, a jednak pojawiające się w pracach psychologicznych (np. K. Pospieszyl Pychopatia) porównania osobowości artystycznej i psychopatycznej oraz obecne w kulturze popularnej postaci będące urzeczywistnieniem zbieżności obu tych typów przesuwają granicę jeszcze dalej. Doskonałym zobrazowaniem tego jest wątek przedstawiony w pierwszym odcinku Black Mirror – serialu, który można zakwalifikować do nurtu huxleyowskiego futuryzmu społecznego – a mianowicie artysta-terrorysta tak dalece przedkładający wolność ekspresji twórczej ponad ustanowione normy moralne, że wedle jego standardów Herostratosa uznać należałoby za performera, co więcej mało finezyjnego w sztuce destrukcji. Problem relacji artysty i społeczeństwa jest dla mnie osobiście bardzo istotny, gdyż w związku z tym, że zawodowo zajmuję się twórczością muzyczną, powyższe obserwacje dotyczące sztuki współczesnej zmusiły mnie do zadania sobie kluczowego pytania: „Czy jestem psychopatą?”.
Bardzo konwencjonalnie zacznę od dzieciństwa. Generalnie rzecz ujmując, nie preferowałem w szczególny sposób ani aktywności stadnej ani samotniczej – jeśli zabawa była interesująca, to nawet nie przeszkadzało mi, że biorą w niej udział inne osoby. Wybierane przeze mnie w dzieciństwie ścieżki kariery raczej łączyły się z pracą indywidualną. Wpierw, zainspirowany filmem Bernarda Bertolucciego Ostatni cesarz, planowałem zostać monarchą, jednakże zniechęcił mnie fakt, iż status cesarza mógłbym uzyskać jedynie w Japonii, co wiązałoby się również z pewnymi trudności natury formalnej. Ostatecznie z tego pomysłu zrezygnowałam, gdy boleśnie uświadomiono mi, że bycie imperatorem to nie tylko przebywanie w zamknięciu majestatycznego pałacu, gdzie każdy jest posłuszny i można nawet nauczycielowi nakazać wypicie atramentu, ale również odpowiedzialność za poddanych i mnóstwo obowiązków. Bogatszy o te doświadczenia, następne dwie potencjalne profesje wybrałem pośród zawodów jak najdalszych w moim mniemaniu od interakcji międzyludzkich. Wpierw zainteresowały mnie noce w towarzystwie gazowych olbrzymów w bezgranicznej przestrzeni i kariera astronoma, następnie żywot pośród szczątków nieżyjących od milionów lat stworzeń jako paleontolog. W okresie edukacji szkolnej system kształcenia ugruntował we mnie poczucie, iż praca w grupie to zwyczajnie sytuacja, gdy jedna, dwie osoby pracują, a reszcie zostają przypisane ich zasługi. Wtedy też rozwinęło się moje zamiłowanie do muzyki, które wcześniej realizowane było głównie pasywnie poprzez słuchanie klasycznych dzieł odtwarzanych na adapterze, a później walkmanie – urządzeniu, któremu do dziś nie całkiem wybaczyłem, że wkręciło taśmę słuchanej przeze mnie na okrągło kasety z IX symfonią Beethovena – następnie aktywnie poprzez grę na fortepianie, aż wreszcie, od 9 roku życia, komponowanie. W okresie adolescencji moje wyobrażenie o działaniach zbiorowych można zobrazować za pomocą fragmentu opowiadania Jamesa Thurbera, które w rozdziale dotyczącym konformizmu przytoczył Elliot Aronson w swojej książce, „Człowiek istota społeczna”:
„Nagle ktoś zaczął biec. Może po prostu przypomniał sobie w tym momencie, że umówił się na spotkanie z żoną, i stwierdził, że jest straszliwie późno. Cokolwiek by to było, człowiek ten biegł ulicą Szeroką w kierunku wschodnim (prawdopodobnie do restauracji Maranor, ulubionego miejsca spotkań mężów ze swymi żonami). Ktoś inny, prawdopodobnie gazeciarz w dobrym humorze, też zaczął biec. Następny mężczyzna, zażywny dżentelmen z teczką, puścił się kłusem. Nie minęło 10 minut, a biegł już każdy, kto znajdował się na ulicy Wysokiej, od dworca aż do gmachu sądu. Głośny pomruk stopniowo krystalizował się w przerażające słowo: „Tama!”. „Tama przerwana!” Strach został wyrażony słowami przez staruszkę w czarnej sukni, przez policjanta na skrzyżowaniu ulic lub przez małego chłopca: nikt nie wiedział, kto pierwszy wyrzekł to zdanie, zresztą nie miało to teraz wielkiego znaczenia. Dwa tysiące ludzi biegło w panicznej ucieczce. „Uciekajmy na wschód!” Podniósł się krzyk – na wschód, aby dalej od rzeki, na wschód, w bezpieczne miejsce. „Uciekajmy na wschód! Uciekajmy na wschód!”
Ta irracjonalność tłumu ostatecznie przekonała mnie, iż zawód kompozytora, w moim mniemaniu łączący się z wielogodzinną samotną pracą z nutami lub przy instrumencie, jest idealnym wyborem na życie. Późniejsza praktyka okazała się dość radykalnie odbiegać od mojego wyobrażenia.
W pierwszym okresie twórczości byłem właściwie samowystarczalny, realizując prawie wyłącznie kompozycje fortepianowe, które sam mogłem wykonywać lub tworzyć dzieła na większy skład dzięki programom komputerowym wykorzystującym sample. Jednak w tym drugim przypadku bardzo doskwierało mi uczucie niekompletności utworu, braku czegoś fundamentalnego w jego brzmieniu. Wiedziony chęcią wypełnienia tej luki zdecydowałem się na skomponowanie pierwszych utworów kameralnych, do których wykonania, ze względu na oszczędność czasu, zmuszony byłem zaprosić inne osoby – nie ukrywam jednak, że rozważałem też naukę gry na kolejnych instrumentach i nagrywanie poszczególnych partii osobiście, ale zajęłoby to stanowczo za dużo czasu. Jak wpłynęły na mnie pierwsze projekty z muzykami grającymi moje kompozycje? Tak jak na heroinistę pierwsza dawka – uzależniłem się od pierwszego razu. Każdy wykonawca wzbogaca utwór o własne doświadczenia, emocje, interpretacje i tak każdorazowe nowe wykonanie tworzy nową wersję dzieła. Komputer może wykonywał zapis nutowy idealnie czysto i perfekcyjnie rytmicznie, ale okazało się, że to właśnie wszystkie niedoskonałości tworzą bogactwo znaczeń oraz autentyzm interpretacji. Zatem cóż było robić, żeby zaspokoić potrzeby twórcze musiałem tylko zwiększać dawkę lub poprawiać jej jakość. Początkowo na mały skład muzyków, później na małą orkiestrę, następnie na skład symfoniczny z głosami solowymi, by w nienasyceniu dołożyć jeszcze dwa chóry. A co, jeśli bodźce audialne już nie wystarczają? Dodajmy do nich wizualne w postaci tańca. Na pewno momentem przełomowym było rozpoczęcie współpracy z Anną Niedźwiedź, zarówno ze względu na wyjątkowy rodzaj porozumienia twórczego, jaki wzajemnie odkryliśmy, oraz zupełnie nowe znaczenie współpracy artystycznej, jakie mogłem zaobserwować w spektaklach realizowanych przez jej szkołę. Gdybym jako dziecko mógł zetknąć się z tym rodzajem kooperacji, której uczniowie szkoły przy ul. Mansfelda doświadczają na co dzień, z pewnością dużo wcześniej zacząłbym realizować się w zbiorowym wysiłku. Bardzo istotny wydaje mi się fakt, iż w młodych artystach zaszczepiana jest świadomość tego, że każdy element prezentowanego na scenie dzieła jest ważny i poczucie wspólnej odpowiedzialność za finalny efekt.
Aktualnie przygotowuję nową premierę w Teatrze Wielkim w Poznaniu: spektakl baletowy Trojan we wspaniałej choreografii Viktora Davydiuka. Zamiłowanie do gremialnych projektów objęło również pozaartystyczne sfery mojego życia, za przykład może posłużyć organizowanie wraz Anną Niedźwiedź i całym naszym zespołem Festiwal Bajek w Teatrze Coritqué, który wydaje mi się najbardziej ekstremalnym pod względem wymaganej współpracy projektem, w jakim brałem udział. Długo żyłem w przekonaniu o prawdziwości napoleońskiej sentencji: „stado baranów prowadzone przez lwa, jest lepsze niż stado lwów prowadzone przez barana”. Teraz wiem, że lew z baranami też niewiele wskóra. Izolacja artysty i jego odgrodzenie od społeczeństwa wydaje mi się jednym z powodów nasilającej się przez cały XX wiek hermetyzacji tzw. sztuki wysokiej, a cały nurt sztuki ignorującej zapotrzebowania społeczne ślepym zaułkiem. Oczywiście, bywają dni, gdy los wybrany przez Szymona Słupnika wydaje mi się ogromnie atrakcyjny, lecz przekonałem się, jak wiele rzeczy można zrealizować tylko we współpracy. Bliżsi wydają mi się wspólnie malujący ściany paleolitycznej jaskini przedstawiciele kultury magdaleńskiej niż rozedrgany, psychotyczny, dwudziestowieczny egotyk.
Gabriel Kaczmarek,
kompozytor, pianista, licencjonowany muzykolog, koordynator nagrań studyjnych. Autor muzyki teatralnej , filmowej, baletowej, koncertowej , reklamowej i elektronicznej. „Kanadyjskie sukienki”, „Chcę wstąpić do policji”, „Alicja w Krainie Czarów”, „Impresje zimowe”, „Kwiat paproci”, „Msza 1050”, „Królowa Śniegu”, za którą dostał prestiżową nagrodę – podwójny srebrny medal Global Music Awards w Los Angeles, „Morfeusz Sen”, „Cylia”, „Tropem Białej Sowy” i ostatnio na zamówienie Teatru Wielkiego stworzył muzykę do baletu „Trojan”. To tytuły filmów, spektakli muzycznych, baletów i innych form scenicznych do których skomponował muzykę. Jest absolwentem muzykologii na UAM w Poznaniu i wicedyrektorem do spraw artystycznych w Szkole Baletowej Anny Niedźwiedź i Prezesem Zarządu Fundacji Artystyczno – Edukacyjnej Anny Niedźwiedź.